niedziela, 3 grudnia 2017

Makieta Warszawy w Muzeum warszawy, czyli ratuszami Warszawa stała (cz.3)

Ratusz na rynku Starej Warszawy wraz z otaczającymi go kramami

Rynek Starej Warszawy. Założony na tzw. surowym korzeniu przez grupę zasadźców z Torunia sprowadzonych przez mazowieckich książąt. Serce średniowiecznej Warszawy. Z nieodzowną Syreną, symbolem miasta wydawać by się mogło stojącym tu od zawsze. Wydawać się, bo fakty są zgoła odmienne.
Gdy porównamy rynek Starej Warszawy, choćby z rynkami innych polskich miast, Krakowa, Wrocławia czy Poznania uderzają natychmiast dwie rzeczy. Jego radykalnie mniejsza skala i brak centralnie usytuowanego gmachu pełniącego funkcję ratusza. Dlaczego? Czy bardzo doświadczeni założyciele miasta lokujący je na prawie chełmińskim zapomnieli o pozostawieniu miejsca na tak istotny element zabudowy? Absolutnie nie. Istnienie siedziby władz municypalnych na centralnym placu miasta jest potwierdzone od co najmniej 1429 roku. Pierwotnie przyjmuje on formę gotycką, jednak na przestrzeni lat jego szata architektoniczna ewoluuje. Poprzez odsłonę barokową po jednym z pożarów ostatecznie staje się klasycystycznym.
W międzyczasie, a dokładnie w roku 1701 zostaje otoczony ze wszystkich stron przez murowany pawilon mieszczący kilkadziesiąt kramów handlowych. To pomysł władz miejskich na dodatkowe wpływy do budżetu.
Ratusz egzystuje w tym kształcie do roku 1817 kiedy to rada miejska przenosi się do swej nowo zakupionej siedziby. To pałac Jabłonowskich vis a vis stojącego jeszcze Marywilu na placu Marywilskim, który już za kilka lat zmieni nazwę na Teatralny, a Marywil zastąpi spektakularnej skali gmach Teatru Wielkiego Opery Narodowej.
Rozbiórka ratusza na Starym Mieście to kolejny dowód ukazujący rosnącą marginalizację i upadek tej części miasta na rzecz nowego centrum kształtującego się coraz bardziej na zachód.
Poza tym nowy, większy ratusz był niezbędny. Pamiętać należy, iż wraz z uchwaleniem Konstytucji Trzeciego Maja w 1791 przyjęto również tzw. Prawo o Miastach, które scaliło Warszawę w jeden potężny organizm miejski. Przestała istnieć Stara i Nowa Warszawa, przestały istnieć prywatnie zarządzane jurydyki, miasto stało się wreszcie faktyczną i formalną jednością.
Wobec tego, rok po rozbiórce ratusza Starej Warszawy, jego los w 1818 roku podzielił ratusz Nowej Warszawy. Będący z kolei na jej rynku od końca XV wieku. Oba zostały dziś jedynie na muzealnej makiecie.

Rynek Nowego Miasta ze swoim ratuszem

A Syrena na rynku Starej Warszawy? Z perspektywy 700-letniej historii Warszawy to młódka. Pojawia się tak naprawdę jako fontanna wraz z uruchomieniem pierwszego systemu wodociągów miejskich projektu Henryka Marconiego, podobnie jak fontanna w Ogrodzie Saskim na tyłach Grobu Nieznanego Żołnierza.



czwartek, 23 listopada 2017

Czego nie mogliśmy wykrzyczeć światu, czyli nowa wystawa stała w Żydowskim Instytucie Historycznym

Ekspozycja dostępna dla zwiedzających od 16 listopada jest niezwykła z kilku względów. Po pierwsze, można na niej zobaczyć wybrane oryginalne materiały wchodzące w skład tzw. archiwum Ringelbluma. Z jak wyjątkowym i unikatowym zbiorem mamy do czynienia niech świadczy fakt, iż w 1999 roku został on wpisany na listę UNESCO „Pamięć świata”, zestawiającą najważniejsze dokumenty w dziejach ludzkości. Na liście tej można znaleźć jeszcze tylko dwa dzieła z Polski: rękopisy Fryderyka Chopina i autograf dzieła Mikołaja Kopernika „De revolutionibus”.

Po drugie wystawa znajduje się w budynku dawnej Centralnej Biblioteki Judaistycznej, który Niemcy w czasie okupacji przekazują na siedzibę Żydowskiej Samopomocy Społecznej. To m.in. pod jej przykrywką i w tym miejscu opracowywane są konspiracyjnie wspomniane niżej materiały.

Na archiwum Ringelbluma składa się bowiem kilkanaście tysięcy stron zapisanych w językach jidysz, polskim, niemieckim i hebrajskim. Ich różnorodność jest olbrzymia. Tworzą je dokumenty urzędowe i utwory literackie,  fotografie i obrazy, relacje, dzienniki, wspomnienia, prasa konspiracyjna getta czy rzeczy tak ulotne jak bilety tramwajowe, kartki żywnościowe czy bilety do teatru. Wspólnym ich mianownikiem jest chęć ukazania tragedii i zachowania dla świata pamięci o setkach tysięcy Żydów warszawskiego getta poddanych eksterminacji latem 1942 roku w Treblince.


Emanuel Ringelblum, historyk, pedagog i działacz społeczny trafiając wraz ze swą rodziną do warszawskiego getta, postanawia nie pozostać biernym. Bardzo szybko gromadzi wokół siebie grupę żydowskich literatów, nauczycieli i działaczy społecznych. Wspólnie podejmują się mrówczej pracy gromadzenia wszelkich materiałów dokumentujących codzienność życia getta, a także popełniane przez hitlerowców zbrodnie. Od listopada 1940 roku działają pod nazwą Oneg Szabat (hebr. Radość Soboty). Kiedy niespełna dwa lata później rozpoczyna się akcja likwidacyjna zebrane i opracowane przez siebie materiały postanawiają ukryć na terenie getta w trzech częściach. Po wojnie udaje się odnaleźć dwie z nich. Nie jest to zadanie łatwe gdyż wojnę przeżywa tylko dwoje członków Oneg Szabat. Pierwsza część archiwum jest ukryta w 10 metalowych skrzyniach i zostaje odnaleziona w 1946 roku w gruzowisku szkoły przy Nowolipki 68 po zakrojonej na szeroką skalę akcji poszukiwawczej. Druga, zabezpieczona w dwóch kankach na mleko zostaje odnaleziona przypadkowo w 1950 roku pod tym samym adresem. Lokalizacji trzeciej części nie udało się ustalić do dziś.



Na wystawie oprócz wybranych dokumentów i jednej z dwóch kanek, służących do ich ukrycia, możemy zapoznać się przede wszystkim z biogramami członków i współpracowników Oneg Szabat, poznać ich historie, losy i motywacje.

Sam Ringelblum wraz z rodziną, choć udaje mu się wydostać z getta nie przeżywa wojny. W marcu 1944 schron w którym się ukrywa na Ochocie (dzisiejsza Grójecka 68) zostaje odkryty przez Gestapo. Wszyscy wraz z polskimi opiekunami zostają przewiezieni na Pawiak. Po 3 dniach zostają rozstrzelani  w ruinach getta. Dekonspiracja nastąpiła na skutek denuncjacji, ale to już całkiem inna historia.


Wystawa do 8 grudnia dostępna jest bezpłatnie w siedzibie Żydowskiego Instytutu Historycznego, przy ul. Tłomackie 3/5 w godzinach: poniedziałek – piątek 9.00-18.00, niedziela 10.00-18.00.

Oprowadzanie po wystawie odbywa się dwa razy dziennie od poniedziałku do piątku o godz.11.00 po angielsku i o godz. 14.00 po polsku.

sobota, 11 listopada 2017

Makieta Warszawy w Muzeum Warszawy (ODC.2), czyli cycata wdzięczność

Kontynuujemy analizę makiety w MW. To jedno z miejsc, które natychmiast uderza po oczach każdego choć elementarnie zapoznanego z topografią Traktu Królewskiego. Fragment Krakowskiego Przedmieścia od figury Matki Boskiej Passawskiej do Kościoła Pokarmelickiego jest centralnie gęsto zabudowany. Diametralna różnica wobec stanu dzisiejszego gdzie w miejscu rzeczonej zabudowy mamy skwer Hoovera z pomnikiem Mickiewicza. Ta  radykalna zmiana zaszła w 1865 roku kiedy to władze carskie nakazały oczyszczenie tego odcinka. Ta chęć porządkowania ulicy wynikała przede wszystkim – i zdecydowanie nie pierwszy raz – z chęci uzyskania większej otwartej przestrzeni celem ułatwienia, rzecz jasna jedynie w razie konieczności, pacyfikacji przez regularne wojsko ewentualnych manifestacji. Jak mawiano wówczas: „ Kozakom łatwiej się konno rozpędzać”. W ten oto sposób powstał skwer, którego centralnym punktem stała się początkowo fontanna zastąpiona w 1898 roku pomnikiem naszego wieszcza. Ale fontanna nie poszła na złom. Przeniesiono ją najpierw na Plac Bankowy, by już po wojnie usytuować ją przed kinem Muranów ( tak na marginesie to jedno z kilku szczycących się ambitniejszym repertuarem warszawskich kin) gdzie stoi do dzisiaj. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, skwer nazwano na cześć Herberta Hoovera, który jako doradca prezydenta USA Woodrow Wilsona aktywnie działał na rzecz niepodległości naszego kraju. Samemu później zostając 31-ym jej prezydentem. Jako, że w latach 20-tych zapanowała wręcz moda na wdzięczność naszym przyjaciołom zza oceanu, oprócz nazwy skwer w 1922 przyozdobiono tzw. Pomnikiem Wdzięczności Ameryce. Autor Xavery Dunikowski widział tę wdzięczność jako stojące tyłem do siebie dwie kobiety tulące do siebie małe dzieci. Symbolizowały Polskę i Stany, ale jako że  nie poskąpił im biustu, wkrótce na warszawskiej ulicy dało się usłyszeć przysłowie: „ Z przodu cyce, z tyłu cyce Polska wdzięczna Ameryce.” Niestety jako że były tak jak i cała reszta monumentu wykonane z piaskowca już po kilku latach skruszały, a pomnik został rozebrany.

Tzw. Wąskie Krakowskie Przedmieście

środa, 1 listopada 2017

Makieta Warszawy w Muzeum Warszawy (odc.1), czyli nadwiślańska kąpiel wg Jezierskiego.


Nowa tematyczna aranżacja i koncepcja wystawy głównej Muzeum Warszawy jest przeciwieństwem wcześniejszej o układzie chronologicznym. Dla wielu to spora rewolucja, jednak kuratorzy pracujący nad aktualną wystawą postanowili zachować jeden z najciekawszych elementów pierwotnej, powojennej ekspozycji. Jest nim makieta Warszawy wykonana w 1954 roku, prezentująca zabudowę miasta z końca XVIII wieku. Wobec, dosłownie i w przenośni rozciągłości tematu rozpoczynamy serię przybliżającą co ciekawego kryją poszczególne jej fragmenty.

Pałac kasztelana Jacka Jezierskiego (dwupiętrowy) wraz z oficynami i zewnętrzną rynną zasilającą łażnie w wodę z Wisły

Zaczynamy od wylotu ul. Bednarskiej na Wisłę. Tuż przy wjeździe na most łyżwowy uwagę zwraca sporych rozmiarów budynek w kształcie litery U z czymś na kształt żurawia do załadunku barek. Jest to wybudowana w 1776, czyli rok po uruchomieniu wiślanej przeprawy, tzw. Łaźnia Jezierskiego, zwana także „Kasztelanką”. Geneza obu nazw wywodzi się od inwestora i właściciela budynku – kasztelana łukowskiego Jacka Jezierskiego. Był to bez wątpienia osobnik z nosem do interesów o czym świadczy fakt, iż w swej karierze parał się m.in. hodowlą bydła tyrolskiego, handlem koniczyną czy produkcją pończoch. Tuż przy nowo otwartym moście, frontem do rzeki postanowił wybudować swój pałac przyozdobiony następującą sentencją: „Sprawiedliwego króla są to skutki rządu / Że tam teraz są domy, gdzie nie było lądu”. Pomińmy w tym miejscu fakt iż złośliwi odpowiadali na to stwierdzeniem: „Dziedzic budynku dobrze sobie radzi / Że z gnoju powstał, na gównach się sadzi”. Warto tu zaznaczyć, iż Bednarska wcześniej nosiła urokliwą nazwę Gnojowej. Nieprzejmujący się tym Jezierski nie byłby zapewne sobą gdyby nie postanowił rozbudować swego domu o parterowe skrzydła i oficyny celem umiejscowienia tam kolejnego biznesu. Skoro wody w dostatku pod nosem postanowił ulokować w nich pierwsze publiczne łazienki. Tworzył je szereg małych gabinetów z jedną lub dwoma wannami. Intrygującym był system zaopatrywania w wodę, bowiem rury zasilające wanny zostały połączone z zewnętrzną rynną (widoczną doskonale na makiecie), która z kolei zaopatrywana była przez żuraw wiślaną wodą. Interes kręcił się bardzo dobrze, być może również dlatego, że łaźnia miała charakter koedukacyjny – często dwie osoby płci przeciwnej wspólnie korzystały z jednego gabinetu. Wyczuwając koniunkturę Jezierski w skrzydle równoległym do ulicy Bednarskiej urządził kilkanaście niewielkich pomieszczeń, które szybko  zagospodarowane zostały przez tzw. „kasztelanki”. Bez dalszego rozwijania tematu zakończmy innym wierszem, popularnym w ówczesnej Warszawie: „ Przy wiślanym moście gospodarz jedyny / Częstuje francą przybyłe Litwiny / Był on za Sasa kiedyś kapitanem/ Dziś jest ostatnim z rzędu kasztelanem.”
Łaźnia Jezierskiego od strony Wisły. Obok widoczny przebieg ulicy Bednarskiej, aż do Krakowskiego Przedmieścia

niedziela, 29 października 2017

Tymem do przodu, czyli zupa do wazy...

Muzeum Karykatury w Warszawie to jedno z najmniejszych muzeów Warszawy, za to o jednej z najbardziej urokliwych i ukrytych lokalizacji - przy ulicy Koziej tuż przy Krakowskim Przedmieściu. Do końca listopada można zobaczyć tu prawdziwą perełkę.

Wystawa p.t. „Tymem do przodu” to przede wszystkim prezentacja kilkudziesięciu rysunków satyrycznych autorstwa Stanisława Tyma. Oprócz nich można zapoznać się z bardzo bogatym  i płodnym twórczo życiorysem ich autora. Mało kto wie, iż Tym swe pierwsze kroki na scenie stawiał w wieku 20 lat w STS-ie, czyli Studenckim Teatrze Satyryków, który miał wówczas swą siedzibę przy al. Solidarności 76b dokładnie tam gdzie obecnie swą siedzibę ma Warszawska Opera Kameralna. Siadając wygodnie w czerwonym fotelu można zapoznać się z… „Fotelem. Politycznym organem Tyma”, czyli jego autorską kolumną satyryczną ukazującą się od 2001 roku w dzienniku Rzeczpospolita. Zachęcamy do odwiedzenia dawnej oranżerii Pałacu Prymasowskiego z II poł. XVIII w. przy Koziej. Na zachętę mała próbka humoru spod ręki pewnego kaowca.

czwartek, 19 października 2017

33 Warszawski Festiwal Filmowy, czyli dlaczego miałbym nie lubić polskich filmów...

33 Warszawski Festiwal Filmowy trwający w tym  roku pomiędzy 13 a 22 października na półmetku. Moją uwagę zwróciły szczególnie filmy, których istotnym tłem jest Warszawa. O nich słów kilka.
Pierwszym z nich jest film Bodo Koxa „Człowiek z magicznym pudełkiem”. To druga profesjonalna produkcja tego reżysera który mimo to już zdążył zasłynąć ze specyficznego stylu i odważnych pomysłów. Nie inaczej jest tym razem. Fabuła przenosi nas do Warszawy roku 2030. Reżyser proponuje nam mieszankę kina noir, sci-fi, komedii i romansu w jednym. Praga przedstawiona niemal jak post apokaliptyczny świat, panorama Warszawy bez dominanty PKiN, wnętrza Warsaw Spire jako siedziba jednej z najważniejszych korporacji w mieście, secesyjna i nieśmiertelna dla filmowców klatka schodowa przy Kłopotowskiego 38 czy wreszcie Okrąglak w Parku Świętokrzyskim jako miejsce randki głównych bohaterów to tylko niektóre z miejsc, które warszawiakom i znającym stolicę uda się wychwycić i zidentyfikować podczas seansu. Ale polskie sci-fi z akcją usytuowaną w Warszawie? Dodając do tego fakt, iż twórcy, jak przyznali sami podczas spotkania z festiwalową publicznością, dysponowali budżetem typowym dla polskich produkcji oscylującym w granicach 5 milionów złotych, budzić może zasadny niepokój o końcowy rezultat. Projekcja rozwiewa wszelkie wątpliwości. Świetnie się to ogląda, a produkcja jest dowodem na to, że można zrobić film w konwencji science-fiction, nie dysponując gigantycznym budżetem. W konwencji, gdyż tak naprawdę jest to historia przede wszystkim o miłości i walce o jej uratowanie, którą toczą główni bohaterowie Goria i Adam – tu w bardzo dobrych kreacjach – Olga Bołądź i Piotr Polak (znany dotąd głównie z ról teatralnych w Teatrze Nowym Krzysztofa Warlikowskiego przy ul. Madalińskiego na Mokotowie). Jeśli do tego dołożymy gościnną rolę samego Arkadiusza Jakubika, muzykę skomponowaną przez Sandro Di Stefano – już nagrodzoną tegorocznymi Złotymi Lwami oraz wykorzystanie jako motywu przewodniego jednego z największych klasyków w wykonaniu Maanamu i Kory, wizyta w kinie wydaje się być nieuniknioną. Film z gatunku tych podczas których trzeba myśleć, a zakończenie do końca nie jest oczywiste.


Drugą, ze stolicą w tle, prezentowaną podczas tegorocznego festiwalu jest natomiast produkcja w reżyserii Andrzeja Jakimowskiego „Pewnego razu w listopadzie”. Tu dla odmiany widzimy Warszawę ujętą momentami do bólu realistycznie.  Wynika to z faktu umieszczenia przez Jakimowskiego w swym filmie autentycznych scen zarejestrowanych przez niego i jego ekipę podczas Marszu Niepodległości i towarzyszących mu rozruchów w 2013 roku. Interesujące jest to, iż pracował wówczas nad zupełnie innym projektem, który ostatecznie nie powstał. Materiał zarejestrowany 11 listopada 2013 roku w Warszawie stał się natomiast na tyle silną inspiracją, by postanowił dobudować do niego całą fabułę. Oprócz ataku na squot przy ul. Skorupki 6, czy spalenia tęczy na Placu Zbawiciela wraz z bohaterami doświadczamy problemu eksmisji na bruk wynikającej z dzikiej reprywatyzacji. Mamusia – grana przez Agatę Kuleszę i Mareczek to matka i syn, którzy eksmitowani ze swojego mieszkania tułają się po mieście szukając schronienia. Towarzyszy im pies przybłęda - Koleś, który staje się katalizatorem wielu sytuacji.
Oba filmy choć diametralnie inne jeśli chodzi o sposób ukazania miasta zdecydowanie  są godne polecenia, a jeśli cenicie dobre kino i kochacie Warszawę to są to pozycje obowiązkowe.